poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Rozdział III: Festyn

Krótkie ogłoszonko organizacyjne.
"Linki" oraz "Spis treści" będą uzupełniane na bieżąco.
SPAMowisko zostało oddane do Waszego użytku i zachęcam do korzystania z niego.
Strona "O autorce i blogu" została uzupełniona, zaś nad zakładkę "Bohaterowie" w dalszym ciągu trwają prace.
I rzecz najważniejsza - jeśli ktoś chce, żebym informowała go o nowych rozdziałach, bardzo proszę o pozostawienie adresu, numeru GG czy jakiegoś innego kontaktu pod najnowszym postem.

Nie przedłużając - zapraszam na rozdział!

* * *

„Nigdy nie zwalnia.
Nie wie dlaczego,
Ale kiedy jest sama,
Ma wrażenie, jakby się wszystko waliło
Nie obróci się za siebie;
Cienie tam są długie,
A ona boi się, że jeśli uroni pierwsza łzę
Już nie powstrzyma ich deszczu.”

„Stand in the rain”
Superchic(k)

* * *

Czemu nie można tak po prostu uwolnić się od przeszłości? Dlaczego nie można porzucić tego, co było, pozbyć się tego ciężkiego łańcucha przykrych wspomnień i dawnych win? Dlaczego nie można iść po prostu naprzód, patrząc ufnie w przyszłość? Dlaczego… A może to ja tego nie potrafię? Ale nie, muszę iść dalej tą ścieżką, nie mogę się zatrzymać, nie mogę z niej zawrócić… Zbyt wiele się wydarzyło, zbyt wiele popłynęło krwi i łez. Muszę patrzeć w przyszłość, bez względu na wszystko, gdyż tylko tam czeka moje wybawienie, moja pokuta…Grandine, czemu cię nie posłuchałam? Matko, dlaczego mnie nie powstrzymałaś, nim było za późno? Mistrzu, dlaczego do tego doszło? Zbyt wiele pytań, zbyt wiele pytań bez odpowiedzi, by można było odrzucić to, co było. Zbyt wiele zagadek pozostało niewyjaśnionych. Muszę być silna, muszę iść dalej…

* * *

- Vel-chan, co jest z tobą? Strasznie jesteś dzisiaj milcząca.
Białowłosa potrząsnęła głową. Głos Chucky’iego wyrwał ją z zamyślenia.
„Może to i dobrze ” – przemknęło jej przez myśl. – „Ostatnio zbyt często to wszystko roztrząsam.”
- Myślałam nad strategią walki z tym magiem – skłamała gładko Velander. – Do starcia z telepatą trzeba się odpowiednio przygotować.
Kot wyczuł, iż przyjaciółka nie mówi mu prawdy, ale nie drążył tematu. Domyślał się, co ostatnio zaprząta głowę dziewczyny. Niedługo zbliżała się rocznica tego dnia.
„Ile to już będzie lat? Chyba trzy…”
- A właśnie Vel, skąd wiesz, że idziemy w dobre miejsce? – zmienił temat Chucky.
- Przeglądałeś te papiery? – odpowiedziała mu pytaniem na pytanie białowłosa.
Kot skinął głową.
- Widzisz, ja też. Z nich wiem, gdzie mamy się kierować, aby dopaść naszego zbiega.
- Ej, to nie jest żadna odpowiedź – obruszył się Chucky.
Velander puściła mu perskie oko.
- Przekonasz się na miejscu. Póki co, nie chcę zapeszać. Mogę się mylić.
- Ty? Mylić się? Niemożliwe Velciu – mruknął sarkastycznie kot.
Po chwili wrzasnął przeraźliwie, wylatując parę metrów do przodu, posłany tam kopniakiem przez dziewczynę.
- NIE RÓB SOBIE ZE MNIE JAJ!

* * *

- Naprawdę, dlaczego nie możemy wykonać jakiejś pracy, żebyście niczego nie zniszczyli? – spytała chyba już po raz setny blondynka, robiąc zrezygnowaną minę. – W takim tempie nigdy nie uzbieram na czynsz! – dodała z paniką w głosie.
- Muszę cię poprzeć, Lucy – wtrąciła poważnym tonem dziewczyna o pięknych, szkarłatnych włosach, ubrana w zbroję z logo Heart Kreuza. – Wasze zachowanie jest karygodne, w ten sposób tylko przysparzamy Mistrzowi kłopotów – powiedziała, piorunując dwójkę chłopaków swoim wzrokiem.
Poprawka – jednego chłopaka, gdyż drugi wisiał w oknie powozu, przytrzymywany przez niebieskiego kota. Granatowowłosego przeszły dreszcze.
- Dlaczego patrzysz na mnie, Erza?! Przecież to Natsu spalił tamten budynek! – bronił się chłopak, rozpinając jednocześnie guziki koszuli.
- Nie rozbieraj się tu! – wrzasnęła na niego Lucy.
Gray z zaskoczeniem popatrzył na w połowie rozpiętą już koszulę.
- Erza, ale to przecież ty rozwaliłaś do końca tamten budynek – uściślił kot, odwracając się do reszty.
Szkarłatnowłosa  obdarzyła go jednym ze swoich najbardziej zabójczych spojrzeń, na co kocur pisnął cicho, chwytając mocniej różanowłosego chłopaka.
- Ppuść mnieee… Ja już nie chceee… – wyjęczał Natsu, starając się opanować torsje żołądka.
- Człowieku, ale ty jesteś żałosny – westchnął Gray, kręcąc z dezaprobatą głową.
- Odwal sieee… – wybełkotał Dragneel.
- Nie martw się, już nie długo będziemy na miejscu – pocieszała go Lucy.
Chłopak  w odpowiedzi wydał z siebie serię dziwnych odgłosów. W końcu przed nimi, na horyzoncie, pojawiło się nieduże miasteczko. Na jego widok Smoczy Zabójca nieco się ożywił.
- Puść mnie Happy… Dojdę już na piechotę…
- Aye! – odpowiedział kot, puszczając Natsu.
Chłopak z krzykiem wyleciał z powozu, uderzając z hukiem o ziemię, i turlając się parę metrów. Pozostali zareagowali na to okrzykiem przerażenia, natychmiast zatrzymując pojazd.
- Dlaczego to zrobiłeś?! – spytali jednocześnie Lucy i Gray, patrząc z zaskoczeniem na kota.
- Przecież sam tego chciał – odpowiedział Happy lekko zdziwiony takim „głupim” pytaniem.
- Mógł się przecież zabić! – wykrzyknęła blondynka potrząsając kotem.
- Nic mi nie jest! – rozległ się z oddali okrzyk jeszcze skołowanego Natsu.

* * *

- Uaa, spójrz tylko Vel, festyn! – wykrzyknął uradowanym głosem Chucky, a oczy zalśniły mu od emocji. – Festiyn! Chodźmy na niego! Proszę, proszę, proszę – kot zaczął wpatrywać się w dziewczynę błagalnym wzrokiem.
Velander odgarnęła niedbałym ruchem włosy z twarzy.
- Ech, właściwie i tak musimy się gdzieś zatrzymać, więc jeśli znajdziemy tu coś wolnego, to czemu nie? – odpowiedziała po chwili namysłu.
- Ale czad! – Chucky podskoczył uradowany. – Idziemy na festyn, idziemy na festyn!
Rzeczywiście, w miasteczku, do którego dopiero co dotarli, trwały właśnie przygotowania do jakiegoś lokalnego święta. Na rynku ustawiono budki z jedzeniem i innymi atrakcjami, oraz porozwieszano wszędzie kolorowe lampiony. Wszyscy z niecierpliwością wyczekiwali zachodu słońca, by rozpocząć zabawę. Velander i Chucky po paru minutach poszukiwań, znaleźli nieduży motel, oddalony zaledwie o trzy ulice od głównego rynku. Dziewczyna wynajęła pokój, do którego od razu udała się z kotem. Oboje przywykli już do spania pod gołym niebem, jednak zawsze miło było przespać się w ciepłym łóżku. Chucky sceptycznym okiem obrzucił pomieszczenie, starając się wypatrzyć w nim jakąkolwiek wadę. Wszystko jednak okazało się być w jak najlepszym porządku. Pokoik był może nieduży i skąpo wyposażony, za to schludny i przytulny.
- To teraz trochę odpocznijmy, a wieczorem pójdziemy się rozerwać – zarządziła Velander, rzucając Chucky’iemu jedną ze złowionych po drodze ryb, za którą kot zabrał się z apetytem.
Dla siebie wyciągnęła zaś kilka owoców. Tak powoli jedząc, oboje spoglądali w otwarte okno, ciesząc się bieżącą chwilą…

 * * *

Kiedy tylko zaszło słońce, na ulice wyszli chyba wszyscy mieszkańcy miasteczka, ubrani w odświętne stroje. Zaraz zrobił się rozgardiasz, a ludzkie głosy mieszały się z muzyką i nawoływaniem kupców. Pozapalane lampiony migotały niczym stada bajecznie kolorowych świetlików. Radosny nastrój szybko udzielał się każdemu, również Velander i Chucky dali się ponieść chwili. Kot rozglądał się szybko dookoła, chłonąc roziskrzonymi oczyma kolorowe stragany. Białowłosa pomyślała, iż gdyby mógł, to obracałby głową jak sowa, o trzysta sześćdziesiąt stopni. Chucky trzymał ją cały czas za rękę, ciągnąc co chwila do ciekawszych stoisk. Białowłosa, choć zwykle unikała miast, wybierając bardziej odludne miejsca, dzisiaj wyglądała na wyjątkowo zadowoloną z życia. Przebrała się w krótkie, fiołkowe kimono, przepasane czarną szarfą, za którą miała zatknięty wachlarz. Całości stroju dopełniały czarne kozaki. W ręku trzymała sporą już siatkę z zakupami, którymi głównie było jedzenie.
- Może znajdziemy jakieś spokojne miejsce, żeby to zjeść? – zaproponowała, stając w miejscu.
- Ale zaraz rozpocznie się parada! – zaprotestował Chucky.
- Toteż właśnie wejdziemy gdzieś wyżej, skąd będziemy mieli dobry widok – powiedziała Velander, wskazując dłonią na budynek ratuszu.
- Dobry pomysł – przytaknął kot.
Oboje weszli w pustą uliczkę, nie chcąc sprawiać sobą widowiska. Na plecach Chucky’iego pojawiła się para białych skrzydeł. Kot chwycił dziewczynę pod ramiona, wzbijając się w powietrze. Szybko podleciał do ratusza, miękko lądując na jego dachu. Stąd mieli doskonały widok na cały plac. Velander usiadła na skraju dachu, wyjmując zakupione wcześniej jedzenie. Chucky usadowił się obok niej, chłonąc widok pod nimi.
- Pierwszy raz jestem na festynie – powiedział urzeczony. – Szkoda, że wcześniej nigdy nie chodziliśmy na takie imprezy.
- Nie jesteś pierwszy raz, tylko pierwszego razu nie pamiętasz – sprecyzowała białowłosa, podając kotu smażoną kałamarnicę. – Właśnie na jednym takim festynie cię znaleźliśmy.
- Serio? – spytał zaskoczony Chucky, pogryzając przekąskę.
- Nie mówiłam ci? Właśnie w podobnych okolicznościach po raz pierwszy się „spotkaliśmy”, a raczej stałeś się moim prezentem urodzinowym… Chyba będzie lepiej, jak opowiem ci to od początku.
Chucky przysunął się bliżej Velander, nie chcąc stracić żadnego z jej słów. Białowłosa rzadko opowiadała coś z własnej, nieprzymuszonej woli, dlatego kot starał się wykorzystywać każdą taką okazję. Dziewczyna usiadła wygodniej, zaczynając swoją opowieść…

 * * *

- W dalszym ciągu nie rozumiem, po co Mistrz przysłał cię za mną. Przecież doskonale poradziłabym sobie sama – powtórzyła po raz kolejny z wyrzutem na oko dwunastoletnia dziewczynka, o białych jak śnieg włosach, zaplecionych w krótki warkocz.
- Vel-chan, jesteś jeszcze dzieckiem i Mistrz nie chce, by stała ci się jakaś krzywda – odpowiedział spokojnie, towarzyszący jej wysoki, dwudziestoletni młodzieniec.
Przy swoim wzroście chłopak był szczupły, lecz wysportowany. Miedziane włosy związane miał w kucyk, a oliwkowe oczy wesoło patrzyły na świat. Młodzieniec miał smagłą twarz, opaloną podczas nieustannych wędrówek. Ubrany był w ciemnozieloną koszulę, takiegoż samego koloru spodnie oraz wysokie, skórzane buty. Na ramionach miał zarzucony płaszcz w cętki w różnych odcieniach zieleni i brązu. W prawej ręce trzymał drewniany kostur.

- Akurat – prychnęła dziewczynka. – Masz pewnie pilnować, żebym to JA nikomu nie zrobiła krzywdy. Prawda, Egarad?
- Oj tam, oj tam – mruknął chłopka, mierzwiąc Velander włosy. – Nie mów, że nie cieszysz się z mojego towarzystwa, Vel-chan? – spytał, puszczając białowłosej perskie oko.
Dziewczynka mruknęła tylko coś pod nosem, przyśpieszając kroku. W końcu dotarli do miasta, które przywitało ich ferią barw i dźwięków. Bajecznie kolorowe lampiony rzucały dookoła ciepłe światło, w którym mienili się poprzebierani ludzie.
- Chyba trafiliśmy na jakieś święto – stwierdził młodzieniec, rozglądając się dookoła.
Zerknął na dziewczynkę, która chłonęła wszystko roziskrzonymi oczyma. Chłopak uśmiechnął się do siebie.
- Może trochę się tu pokręcimy, co ty na to? – zaproponował białowłosej.
Velander wzruszyła ramionami, pozorując obojętność. Miedzianowłosy roześmiał się, widząc tę nieudolną scenę „powagi”. Oboje zaczęli buszować wśród straganów, oglądając prezentowane na nich towary. Szczególnie wokół jednego z nich, skupiło się sporo osób. Egarad i Velander zaczęli przeciskać się do pierwszego rzędu ciekawi, co wzbudziło tak duże zainteresowanie. Na poduszce, leżało ogromne jajo, w niebieskie plamy, wokół którego skakał sprzedawca, zachęcając potencjalnych klientów do zakupu.
- Jedyna taka, niepowtarzalna okazja! – krzyczał mężczyzna. – Po raz pierwszy do kupienia, jajo smoka! Coś takiego może się więcej nie powtórzyć, więc nie wahajcie się!
- Jajo smoka – westchnęła Velander, wpatrując się w nie wielkimi jak spodki oczyma. – Egarad, czy ono jest prawdziwe?
- Hmm, tak, ale z pewnością nie należy ono do smoka – odpowiedział młodzieniec, pochylając się w stronę stoiska. 
Sprzedawca słysząc jego słowa, zmieszał się i pobladł. Tłum zaszemrał, otaczając ich ciasnym kołem.
- Zapewniam pana, że z tego jaja, wykluje się malutki smok – zaczął mężczyzna starając się,  by jego głos brzmiał przekonywująco.
- A ja mogę pana zapewnić, iż może się z tego wykluć dosłownie wszystko, ale na pewno nie smok – stwierdził Egarad, biorąc jajo w ręce, mimo sprzeciwu sprzedawcy.
- W takim razie do kogo ono należy? – spytała Velander, ignorując pokrzykiwania oszusta.
- Nie mam pojęcia. Pierwszy raz widzę tak dziwne jajo – odpowiedział młodzieniec, ważąc je w rękach.
- Więc nie wiesz, co się z niego wykluje? – dopytywała się białowłosa.
- Przykro mi, ale nie – westchnął miedzianowłosy. – Nie potrafię odpowiedzieć ci na to pytanie.
- Może w ogóle nic się z niego nie wykluje – westchnęła z rezygnacją dziewczynka.
- Poczekaj.
Młodzieniec przystawił ucho do skorupy, mrużąc przy tym oczy. Stał tak przez kilka minut nie zwracając uwagi na to, iż oczy wszystkich zgromadzonych wlepione były teraz w niego. W końcu miedzianowłosy odłożył jajo z powrotem na poduszkę, ku wielkiej uldze sprzedawcy.
- Coś jest w środku, wyczuwam w nim życie, ale nie mam pojęcia, jakie może to być stworzenie.
Białowłosa nie odrywała wzroku od nakrapianego jaja. Była niezmiernie ciekawa, jaka tajemnica kryje się w jego wnętrzu. Och, dużo by dała, byleby tylko móc się tego dowiedzieć! Egarad tymczasem zastanawiał się nad czymś intensywnie, co chwila zerkając na Velander.
- Ile pan chciał za to jajo? – spytał nagle miedzianowłosy.
Kupiec aż podskoczył, na dźwięk jego głosu.
- Co? Chce je pan kupić, mimo iż nie jest smocze? – prychnął z urazą mężczyzna, nie zapominając, przez kogo został właśnie zdemaskowany.
- Jeśli nie chcesz go sprzedawać, nie będę nalegał, chociaż wątpię, by ktokolwiek teraz je chciał… – Egarad wzruszył ramionami, po czym odwrócił się na pięcie, z „zamiarem” odejścia.
„Trzy… dwa… jeden…”
- Pięć tysięcy klejnotów! – zawołał za nim sprzedawca, chcąc jak najszybciej upłynnić swój niefortunny towar.
- Świetnie! – młodzieniec błyskawicznie znalazł się przy stoisku. – W takim razie zapłacę połowę tej sumy, za próbę oszustwa – powiedział Egarad, wciskając odliczoną kwotę sprzedawcy, po czym szybko chwycił jajo i błyskawicznie zniknął, rozmywając się wraz z Velander w powietrzu.
Kupiec stał jeszcze przez chwilę z rozdziawionymi ustami, patrząc to na trzymane w ręku pieniądze, to na miejsce, w którym zniknęła przedziwna para podróżników…


* * *

- Egarad, czy to nie nazywa się przypadkiem oszustwem? – zapytała białowłosa, drepcząc koło starszego kolegi.

Za nimi zniknęły już bramy miasta. Młodzieniec podrzucił w rękach jajo, uśmiechając się od ucha, do ucha.
- Vel-chan, oszustwem można by nazwać taką sytuację, w której przywłaszczyłbym sobie to jajo, bez jakiejkolwiek zapłaty.
- Ale nie dałeś mu kwoty, o jaką prosił – podkreśliła białowłosa.
- Cóż, chciał naciągnąć niewinnych ludzi, więc musiałem dać mu nauczkę, prawda? –  chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej. 
Velander pokręciła z politowaniem głową. Czasami naprawdę gubiła się w pokrętnym toku rozumowania przyjaciela.
- A tak w ogóle, to po co ci to jajo? – spytała po dłuższej chwili milczenia.
Egarad zatrzymał się w miejscu, co również uczyniła dziewczynka. Następnie miedzianowłosy uroczyście wręczył jej jajo. Velander zamrugała, kompletnie zszokowana zachowaniem przyjaciela.
- Niedługo masz urodziny, co nie? Pomyślałem więc, że to będzie niezłym prezentem. W końcu byłaś taka ciekawa, co się z niego wykluje, a teraz będziesz mogła zobaczyć to na własne oczy! No i oczywiście będziesz miała własne zwierzątko, o którym zawsze marzyłaś – wyjaśnił radośnie chłopak, oczekując na reakcję swojej małej przyjaciółki.
Velander stała jak zamurowana, wpatrując się w Egarada oczyma wielkimi jak spodki. W końcu jednak jej twarz rozjaśnił delikatny uśmiech szczęścia.
- To wspaniały prezent. Dziękuję…


* * *

- I co było dalej? – spytał Chucky, kiedy białowłosa przerwała swą opowieść.
- Wróciliśmy z Egaradem do gildii. Mistrz prawie dostał ataku apopleksji na widok jaja. Darł się, że pewnie wykluje się z niego jakaś krwiożercza bestia, która nas wszystkich pożre – Velander zachichotała na to wspomnienie. – Nazwał nas, jak zwykle z resztą, parą głupich smarkaczy, którzy nie mają bladego pojęcia o pułapkach, jakie czekają na magów. Nikt z nas nie przewidział, że z jaja wyklujesz się ty!
Chucky roześmiał się głośno.
- Cały on! Wiecznie przesadzał i na wszystkich krzyczał.
- I nazywał nas bandą niedorozwiniętych debili – dziewczyna roześmiała się radośnie, lecz zaraz spoważniała, tracąc całą wcześniejszą wesołość.
Chucky zamrugał zaskoczony tak nagłą zmianą nastroju przyjaciółki.
- Vel-chan, co się… – zaczął, lecz białowłosa zaraz mu przerwała.
- Cicho, słyszałeś? – spytała niemal bezgłośnie.
Kot zaprzeczył ruchem głowy.
- Tam na dole coś się dzieje – wyjaśniła krótko dziewczyna, uważnym wzrokiem lustrując plac znajdujący się pod nimi.
Chucky również zaczął przyglądać się tłumom, lecz nie dostrzegł niczego niepokojącego. W momencie, kiedy chciał już powrócić do przerwanej rozmowy, coś huknęło, i ze środka placu wprost ku niebu wzbił się słup ognia. Trzask płomieni zmieszał się z krzykami przerażonych ludzi.
- Idziemy – zarządziła Velander.
Chucky złapał ją w pasie i sfrunął w boczną uliczkę, bezszelestnie, niczym cień…

* * *
Na zakończenie - wykonany przeze mnie rysunek Velander :)


4 komentarze:

  1. Chucy został prezentem !!!
    Trzymajcie mnie ! xd
    Dobre >.<
    Czekam na więcej :D

    Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ps. Nominuje cię do Liebster Award. Szczegóły u mnie na blogu :D

      Usuń
  2. Chucky jako prezent! Genialne! Świetny rozdział. Mam nadzieję, że w najbliższym okresie pojawi się czwarty rozdział!

    Do zobaczenia ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Informuję, że masz kolejnego czytelnika :). Poprzednie rozdziały przeczytane, podoba mi się twój styl :). Naprawdę miły fanfik. Z takim klimatem :). Pozdrawiam i idę czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń